·

Remont mieszkania w kamienicy

Od zawsze chciałam mieszkać w starej dzielnicy miasta. Już w liceum miałam w zwyczaju po szkole wysiadać z tramwaju i pieszo przemierzać centrum Poznania, aby zadzierając w górę głowę, pochłaniać wzrokiem fasady secesyjnych kamienic. W ten sam sposób poznawałam Gdańsk, gdy przeniosłam się tutaj po studiach. Rezygnowałam z autobusu i wracałam pieszo do domu nawet jeśli miałam w nim być 2 godziny później. Cieszę się, że tą pasją do poznawania zakamarków miasta zaraziłam mojego męża – to w dużej mierze spowodowało, że byliśmy zgodni co do decyzji zamieszkania w kamienicy.

Decydując się na zakup takiego mieszkania wiedzieliśmy, że nie będzie ono po remoncie wyglądać jak mieszkanie od dewelopera. Brak idealnie równych ścian ściany, krzywa futryna, mała łazienka i nieustawna kuchnia… Wiedzieliśmy, że mając takie mieszkanie musimy pogodzić się z jego niedoskonałościami. Kupiliśmy je wraz z jego wadami, ale to właśnie dzięki nim przestrzeń ta staje się tak wyjątkowa.

Historia naszej kamienicy nie zaczyna się w 1939 roku jak sądziliśmy, tylko kilka lat wcześniej. Poszukując w Internecie jakichkolwiek informacji na temat nowej okolicy znalazłam starą pocztówkę dawnego Gdańska, dzięki której wiemy jak nasza okolica wyglądała jakieś 100 lat temu.

Kamienicę wybudowano na początku XX wieku, prawdopodobnie w latach 1905-1907. Jej projektantem był Paul Otto August Baumgarten, absolwent politechniki w Charlottenburgu (aktualnie znanej jako Politechnika Berlińska). Osiedle, którego częścią jest nasza kamienica, zostało zaprojektowane dla pracowników stoczni. Na wyróżnienie zasługuje fakt, że większość ówczesnych domów była wyposażona w niewielkie ogródki. To pokazuje, ze już wtedy myślano nad skutkami szybko rozwijającego się miasta i z powodzeniem realizowano koncepcję zielonego miasta, miasta ogrodu. 

Wiele informacji na temat historii miasta znajduję w książkach Jarosława Wasielewskiego czy Andrzej Januszajtisa („Opowieści starego Gdańska”). 

Zanim rozpoczęliśmy remont obiecałam sobie, że uratujemy wszystko co się da z przedwojennych elementów mieszkania. Mieliśmy szczęście, ponieważ zachowała się cała oryginalna stolarka drzwiowa. Po dwóch lat szukania wiedzieliśmy, że jest to rzadkość – jeśli w mieszkaniach zachowały się jakieś stare drzwi to zazwyczaj była to jedna para, czasem dwie, a pozostałe zostały dawno wymienione na „nowocześniejsze” wzory (może nie było czego ratować?). 

Jeden z dwóch odnowiony foteli. To model znany z PRL, były już na wyposażeniu mieszkania. Od razu wiedziałam, że je zostawiamy i odnawiamy!

O ile stolarka drzwiowa była elementem, który występował w niektórych nieruchomościach jakie oglądaliśmy, o tyle drewniana podłoga była czymś dawno zapomnianym. Właściciele prawie zawsze wymieniali stare deski lub parkiet na panele. Co ciekawe – podczas pierwszej wizyty w naszym mieszkaniu nie dało się nie zauważyć płyt pilśniowych pomalowanych olejną farbą na typowy dla okresu PRL kolor. Nie łudziliśmy się nawet, że pod płytą może znajdować się drewniana podłoga (Kto zakrywałby deski płytą pilśniową?!). Za namową rodziców i z ich pomocą podważyliśmy fragment płyty i ku naszym oczom ukazał się kawałek oryginalnej podłogi! Nie wiedzieliśmy w jakim stanie są deski we wszystkich pokojach, ale sam fakt napawał mnie ogromną nadzieją. 

Zawsze marzyłam o takiej podłodze! A niestety wiem, że przy takim remoncie nie byłoby nas stać na położenie nowych desek w całym mieszkaniu. 

W zeszłym roku remont pochłaniał każdą wolną chwilę. Nie korzystaliśmy z pomocy architekta czy dekoratora wnętrz, co było dość ryzykownym posunięciem przy tak starym budownictwie. Ja przeszukiwałam Pinterest, aby znaleźć elementy, które pasują do architektury sprzed wieku, a mąż przenosił moje wizje na projekt. Z każdym nowym elementem w domu czujemy ogromną satysfakcję. Mamy poczucie, że powoli osiągamy zamierzony efekt.  

Planując wnętrza kierowałam się myślą o ciepłym, pachnącym masłem i kawą domu. Nie chciałam tworzyć pałacu z kryształowymi żyrandolami. Bardzo zależało mi, aby połączyć dwa style – haussmannowskiej kamienicy (zdaję sobie sprawę, że jest to spore nadużycie, ponieważ nasza kamienica nie jest tak zdobna jak te w Paryżu) i modern farmhouse, czyli aranżacje, które możecie znać z projektów Studia McGee (polecam serię „Wymarzony dom” na Netflixie). Zestawiając oba style od razu rzuca się w oczy fakt, że francuskie wnętrza są zazwyczaj bardziej wystawne, więcej tam dekoracji i zdobień – choćby sztukateria ścienna i przysufitowa. Podzieliłam dom na dwie strefy. Pokoje miały mieć charakter bardziej dekoracyjny, natomiast łazienkę i kuchnię zaplanowałam w lżejszym, bardziej sielskim, stylu. Wszystko dobierałam tak jak podpowiadała mi intuicja, dlatego mam nadzieję, że nie obrażę tym tekstem żadnego specjalisty po fachu. 😉 

Proces powstawania naszej szafki w łazience oraz efekt końcowy.

Chciałam, aby oba style przenikały się w pewnym sensie, dlatego w salonie stoją dwa odnowione fotele (model GMF 142), pamiętające czasy PRL. Stelarz foteli to buk, który pozostawiłam w naturalnym kolorze drewna. Odcień jest lekko miodowy, ponieważ drewno było wystawione przez lata na działanie promieni słonecznych. Obicie wymieniłam na jasną tkaninę boucle o nieregularnej fakturze. Uwielbiam te fotele i chociaż to na razie jeden z nielicznych mebli w naszym domu, to one same już sprawiają, że we wnętrzu robi się przytulniej. 

Tym krótkim tekstem chciałabym rozpocząć nowy cykl postów o wnętrzach z mojej subiektywnej perspektywy nie-architekta. Ostatecznie – nie samymi kosmetykami człowiek żyje. 😉 Jeszcze bardzo wiele elementów brakuje, aby wydobyć z tych wnętrz „to coś”. Jednak cieszy mnie droga, która jest przed nami – aranżacja wnętrz to najprzyjemniejsza część całego procesu.

Na zakończenie chciałabym podzielić się z Wami wzruszającymi słowami, które usłyszeliśmy od poprzednich właścicieli:

„Miałyśmy z siostrą w tym mieszkaniu piękne dzieciństwo i cieszymy się, że sprzedajemy je komuś kto również chce założyć w nim kolejną rodzinę.”


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *