Mazury pokochałam od pierwszego wejrzenia. O każdej porze roku są piękne, jednak lato sprawia, że czym prędzej chcę pakować walizki i wyjechać z dala od miejskiego szumu. Nie ma tam takich malowniczych klifów jak na północy Francji, ale nie brakuje różowych zachodów słońca, kwiatowych łąk i soczystej zieleni. Myślę, że sam Claude Monet z przyjemnością namalowałby mazurski pejzaż eksponując całe jego piękno.
Na Mazurach żyje się wolniej i tak jakby pełniej. Kawy nie zaparza się za pomocą jednego przycisku. Przelewa się w swoim czasie kropla po kropli z ceramicznego lejka tak długo, aż jej zapach rozejdzie się po całym domu.
Dzień zaczynam najczęściej od krótkiego spaceru do ogrodu po świeże warzywa. Młoda marchewka, cukinia, słodki groszek, świeże pomidory, nagietek do herbaty, liście bazylii rozmiarem przypominające liście sałaty… Zbieram do koszyka bogactwo antyoksydantów, które działają na skórę lepiej niż niejeden kosmetyk. Najczęściej przygotowuję z tego proste dania. Nie lubię tracić czasu w kuchni kiedy pogoda zachęca do spaceru lub wycieczki rowerowej. Nikt tu nie ustala tygodniowego planu posiłków. Wszystko zależy od tego co urośnie w danym sezonie. Do lokalnych rarytasów zaliczają się dzikie poziomki, które trzeba najpierw znaleźć w gąszczu trawy – taka zdobycz smakuje jeszcze lepiej ;) .
Kiedy weekend dobiega końca chcę jak najwięcej tej świeżości zabrać ze sobą do Trójmiasta, dlatego w drodze powrotnej zawsze mamy dodatkowy bagaż (zazwyczaj tej samej wielkości co moja walizka).
Nie zaskoczę nikogo pisząc, że „jesteśmy tym co jemy”, a w przypadku skóry ma to ogromne znaczenie. Na co dzień staram się prowadzić zbilansowaną kuchnię, wysypiać się i nie chwytać za telefon zaraz po otwarciu oczu, ale cóż, daleko mi do ideału. Moje nawyki giną w szybkim tempie codziennego życia. Takie wyjazdy pozwalają mi odpocząć i przypomnieć sobie o zdrowej rutynie.
Latem o wiele łatwiej jest zadbać o swoją skórę, a kluczem jest tutaj: sezonowość. Nie ma lepszego czasu w roku, aby wprowadzić do swojej diety większą ilość warzyw i owoców.
W czasach kiedy awokado możemy kupić w sklepie za rogiem zapominamy o tym jak kiedyś jedli nasi rodzice i dziadkowie. Nie mieli oni dostępu do egzotycznych owoców, a jednak cieszyli się niekiedy lepszym zdrowiem niż tak zwane „młode pokolenie”. Jedzenie sezonowe nie jest rodzajem diety, którą należy przestrzegać przez określoną ilość czasu. To przygotowywanie posiłków z tego co rośnie lokalnie i dojrzewa w bieżącym miesiącu. Jedząc sezonowo korzystamy z pełnowartościowych warzyw i owoców, których wzrost nie był napędzany sztucznie. To nie przypadek, że na terenie, na którym żyjemy uprawiane są takie a nie inne produkty, bo to właśnie one zapewniają nam dobrze przyswajalne składniki odżywcze, dostosowane do naszego klimatu.
Z niemałym smutkiem obserwuję jak szybko mija sierpień (co niektórzy na Instagramie przebąkują już o bułeczkach cynamonowych!). Przed nami jeszcze dwa miesiące ogromnej różnorodności sezonowych warzyw i owoców – warto wykorzystać je w pełni!